Na odtrutkę po okropnym NEIPA od Brodacza sięgnąłem po pierwsze piwo, jakie mi wpadło w ręce po otwarciu mojej piwnej lodówki. Szybki rzut oka na etykietę… uff, zdjęcia były już robione. Dobrze, bo inaczej nie byłoby żadnych, usta domagały się natychmiastowej odtrutki.
Z etykiety uśmiechało się do mnie logo wrocławskiego Ale Browaru, a nazwa wieszczyła przygodę z jednym gatunkiem chmielu, bardzo rzadko spotykaną odmianą o nazwie Cashmere. Single hopy lubię z wielu powodów – między innym dlatego, że są trudniejsze w formułowaniu receptur i dużo bardziej chimeryczne od blendów wielu odmian. Jeśli jednak piwowarowi się powiedzie to nie ma lepszej wizytówki dla odmiany chmielu niż właśnie piwo single hop, warzone na danym jego gatunku.
Cashmere jest odmianą opracowana w 2013 roku przez Stanowy Uniwersytet w Waszyngtonie, krzyżówką dwóch szlachetnych odmian chmielu Cascade oraz Northern Brewer. Zarówno zawartość kwasów alfa jak i skład olejków aromatycznych predysponuje tę odmianę do chmielenia na zimno jak i na goryczkę. Deklarowane nuty zapachowe to cytryna, limonka oraz melon, metryczka obiecuje dodatkowo gładką goryczkę i subtelne dodatki nut ziołowych.
Ale Browar użył tego chmielu na wszystkich etapach warzenia. Jak w przypadku Single Hop IPA Cashmere wyszło to w praktyce? Ano, ciekawie… W aromacie pierwsze skrzypce grają limonka i… landrynki. Tak właściwie to są to po prostu landrynki o smaku limonki, bo już po kilku sekundach cytrusowe aromaty ulatują i pozostaje specyficzny, intrygujący aromat landrynek. Jedliście kiedyś “czeskie” landrynki? No to jest to właśnie to.
fot. Bon Pari
W ciele jest bardzo gładko, przyjemnie, aksamitnie wręcz… zaraz zaraz… kaszmirowo? W posmaku lekko słodko, dalej upieram się przy landrynkach. I nie ma w tym cienia krytyki, to jest bardzo przyjemny efekt.
Po sesji z Brodaczem pozostały walające się po pokoju cytrusy. Obok mnie, w zasięgu ręki, leżała przekrojona na pół limonka. Powąchałem. Wróciłem do piwa, wziąłem łyk i znów spojrzałem na limonkę. Kolejny łyk i znów limonka. Piwo, limonka, limonka, piwo…
Tak, dobrze kombinujecie. Dodałem tę limonkę do piwa.
Szanuję niezmiernie ludzi robiących wszelakiego rodzaju dzikie eksperymenty związane z warzeniem piwa. Piwo i natka pietruszki? Proszę bardzo! Nawet kojarzę domowy wypust który zajął bodajże drugie miejsce w jakimś konkursie piwowarów domowych. Jak przez mgłę kojarzę również piwowarkę, która to piwo popełniła… na tamtą chwilę była to zdecydowanie pietruszkowa kosmitka 😉 Niezależnie więc od tego,iż dodawanie do gotowego piwa dodatków smakowych ma się do warzenia nijak, to jednak skoro można dodać kropelkę ekstraktu chmielowego i przynajmniej część kraftowej braci się za to nie obrazi… to dlaczego by nie sprawdzić w ten jakże prosty i wdzięczny sposób jak wciśnięcie odrobiny świeżych cytrusów, co można usprawnić w gotowym już produkcie?
Limonka i piwo nie są ciałami obcymi. Jest to nuta dosyć często wspominana przez sensoryków i w dużo bardziej przyziemnej roli równie często, jeśli nie częściej, spotykana jest jako zwieńczenie butelki piwa Corona czy też gra pierwsze skrzypce w spotykanej w Meksyku wariacji na temat piwa o nazwie Michelada. A że czegoś mi w tym single hopie brakowało… coż, założyłem, że ciągnęło mnie do limonki nie bez powodu. Czasami trzeba się zdać na czuja, albowiem czuj ma to do siebie iż w przeważającej części przypadków ma rację.
fot. presleyspantry.com
Nie inaczej było i tym razem. Odrobina soku z limonki otworzyła piwo i pozostawiając w nienaruszonym stanie “landrynkową oleistość”. Dodała głębi, skontrowała słodki finisz i spowodowała, że piwo stało się ciekawsze.
Podsumowując – czy to znaczy, że piwo jest złe czy wręcz przeciwnie? Jest tu ogromne pole do (nad)interpretacji, ja jednak patrząc przez mikroskop inżyniera stwierdzam autorytatywnie i stanowczo, że z piasku bicza nie ukręcisz i single hop jest taki, na co pozwala mu na to chmiel. Owszem, pomiędzy chmielem a efektem końcowym znajduje się ogromna ilość zmiennych jak i kunszt samego piwowara, ale jednak. Oceniam to piwo jako dobre do dalszych eksperymentów z odmianą Cashmere, być może dodatek soku/zestu z limonek lub cytryny na jednym z późniejszych etapów produkcji ożywiłby to piwo w szklance i mielibyśmy owocowy sztos?
AleBrowar – prosi się o kontynuowanie eksperymentu!
A dlaczego tak właściwie w tytule jest Led Zeppelin?
I czemu skacze tylko raz?
Taki suchar… Żeby nie było, że tylko Pan Karol ma na to wyłączność 🙂
Na kranie: link
Tutaj możesz dodać swoje trzy grosze