Parę tygodni temu pisałem o wydaniu nowej gry na urządzenia mobilne, osadzonej w świecie kraftu. Brew Town, gra w przypadku której hype był równie rozdmuchany jak tanki w Żywcu, została opublikowana równocześnie na platformach Apple i Android i mieniła się być jedyną grą tego typu na rynku.
Ładna, kolorowa, obiecująca hektolitry zabawy. Jednym słowem – sztos! Co może pójść nie tak? Przecież gry o takiej tematyce nie robi się dla masowego odbiorcy, a kraftolubki mają dość wygórowane pojęcie jakości. Nic tylko pobierać i grać. Rozpalona do czerwoności wyobraźnia tworzyła obrazy, w których odrobina znajomości tematu i pewna doza kreatywności producenta przerzucała wirtualny, zabawowy most pomiędzy nie zainteresowanym (jeszcze) kraftem graczem a pełnym smaków, zapachów i magii naszym ulubionym miejscem na ziemi. Ot, taki łatwy i przyjemny wstęp do zainteresowania się światem kraftu.
Wystarczyło tylko nie pójść na łatwiznę.
Cóż… zmieniając się w gruz najgłośniej walą się mocno rozdmuchane marzenia, tak więc w moim przypadku huk był konkretny. Po raz kolejny okazało się bowiem, że the best money is the easy money i w przypadku Brew Town mamy do czynienia z książkowym przykładem gry wtórnej, w której temat kraftu posłużył jedynie do stworzenia wydmuszki dla kolejnej produkcji opartej na mikropłatnościach produkcji. Zachęty do płacenia na prawie każdym korku, zmuszanie do oglądania w kółko tych samych reklam… gdzieś już to widziałem. I to nie raz. Gdyby chociaż gwarantowało to dobrą zabawę. Jak już wspomniałem – cóż…
Brew Town to nie wnoszący nic ciekawego do tematu bezsensowny zabijacz czasu
Clicker, w który równie dobrze mógłby grać tresowany szympans. Ba, podejrzewam że byłyby lepszy ode mnie, ponieważ nie jestem w stanie wytrzymać przy tym tytule dłużej niż 15 minut. Jest zupełnie jak w polskim filmie
Nuda… Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic. Taka, proszę pana… Dialogi niedobre… Bardzo niedobre dialogi są. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje.
Czy jednak aby znowu się nie czepiam? PRzecież lubię się czepiać. Chory na perfekcjonizm, jak może mi się cokolwiek podobać? Ok, tak więc Do rzeczy…
Zaczynamy rozgrywkę jako właściciele nikomu nie znanego, malutkiego browaru. Dysponując minimalną ilością środków i jedną recepturą, naszym celem jest zbudowanie od podstaw własnego imperium piwnego.
Co to oznacza? Dobre pytanie… spędziłem klikając bezmyślnie kilka godzin i nadal nie jestem w stanie na nie odpowiedzieć.
Albowiem wszystko wskazuje na to, że jedynym celem gry jest granie samo w sobie.
Elementy strategii czy też ekonomii. Brak. Może fabuła? Lol xd. Questy? Naciągnę na korzyść twórców Brew Town i powiem – istnieją śladowe. Edukacja? Eee no po co, przecież uczenie się jest dla noobów. Gracz musi od początku uwierzyć, że umie w krafty i tylko od szybkości stukania w ekran i zasobności portfela zależy jego sukces w tym świecie. Tak więc, musi być prosto i bez stawiania zbędnych barier. Twórców gry interesuje jedynie zaangażowanie gracza w bezmyślne, pozbawione głębszego celu levelowanie.
W grze mamy do dyspozycji kilka rodzajów budynków:
- Plantację chmielu, na której hodujemy zawsze jeden, nienazwany gatunek chmielu. Pojawiące się raz na jakiś czas szyszki należy zbierać, jest to zasób niezbędny na etapie warzenia. Zabrakło chmielu? Nie ma problemu… zawsze można dokupić 😉
- Laboratorium, gdzie rozwijamy nasze receptury w celu poprawienia zyskowności poszczególnych gatunków warzonego przez nas piwa. Każde nowe piwo możemy ozdobić zaprojektowaną samodzielnie etykietą.
- Warzelnie połączone z fermentowniami. Tutaj piwo warzy się samo, bez naszego udziału. Co więcej, zupełnie jak w Reinheitsgebot 😉 drożdże są zupełnie zbędne. Tak więc niezależnie od gatunku, fermentujemy na dzikusach 🙂
- Linia pakujaca. Miejsce nie kończącego się i odmóżdżającego spamowania wielkiego przycisku w celu zabutelkowania/zapuszkowania gotowych warek. Palce bolą a głowa puchnie od szukania odpowiedzi na to, dlaczego hurtowe stukanie w ekran miałoby być interesującym zajęciem.
- Magazyn. Zanim uda się sprzedać wyprodukowane piwo, tu można je przechowywać (zmienić składnię). Tu można się też pozbyć nadwyżek produkcyjnych sprzedając je poniżej ceny rynkowej.
- Centrala, do której spływają zamówienia na zestawy określonych ilości i gatunków piwa.
- Pub firmowy. Sprzedaje wyłącznie nasze produkty w ściśle określonej ilości butelek na minutę. Jedyne, o co musimy zadbać to by nigdy nie zabrakło butelek na stanie.
- Stadion. Generuje zamówienia specjalne. Wysoko płatne, ograniczone czasowo. Oprócz tego nie służy do niczego. Ot, taki zapełniacz ekranu.
Mając to wszystko, możemy przystąpić do “zabawy”. Problem w tym, że
Gra polega na ciągłym realizowaniu jednego i tego samego scenariusza.
- Pilnowania, by warzelnie były cały czas zajęte. Tap, tap, tap…
- Levelowaniu zespołu cieśni nadgarstka podczas butelkowania – im szybciej stukasz w ekran, tym lepiej. A stukać trzeba praktycznie co chwilę. Tap, tap, tap, taptaptaptaptap!!!
- Akceptacji i realizacji zamówień z centrali. Tap, tap, tap…
W miarę upływu czasu (a uwierzcie mi, ten dłuuuży się niemiłosiernie) wyższy poziom warzonych piw powoduje, że ich produkcja trwa dłużej. Więcej piwa to też dużo więcej stukania w ekran podczas butelkowania.
Nie ma problemu, ja mieć kropelka!
Budynki można rozbudowywać. Na przykład warzelnia 50 litrowa (lol) może stać się warzelnią 150 litrową. Tak tak, działamy w hurcie a warzymy ilości na poziomie przeciętnego piwowara domowego 🙂 Czasem wręcz rozbudowa jest konieczna, na przykłąd by móc odblokować nowe gatunki piwa w laboratorium.
Oprócz tego możliwy jest rozwój naszych nazwijmy to cech poboczych. Takie specyficzne drzewko rozwoju postaci, tylko bez drzewka. Istnieje kilka kategorii podstawowych takich jak na przykład wzrost zysku za sprzedaż pojedynczej butelki piwa czy też zmniejszenie kosztów rozbudowy budynków. Są również kategorie specjalne, w których rozwój należy zainwestować walutę premium. W Brew Town rolę takiej waluty pełnią… kapsle. Tak. Kapsle. A kto powiedział, że to ma mieć sens? Ładne są. I na dodatek premium! Kupujcie kupujcie…
I tutaj atakują nas mikrotransakcje
Chcesz zaktualizować budynek, a brakuje Ci kasy? Wydaj prawdziwe pieniądze! Skończyły się kapsle a palce bolą od ciągłego stukania w ekran podczas rozlewu? Nie ma problemu, walutę specjalną też można dokupić!
Ceny rosną wykładniczo, tak więc impuls mikrotransakcyjny pojawia się szybko i z czasem rośnie. Również szybko.
Na deser mamy bank, w którym przez cały czas gry zbieramy całe stosy kapsli. Potraficie zgadnąć, co trzeba zrobić by móc się dostać do zawartości tego skarbca…?
Proszę podać numer swojej karty kredytowej…
I kto za to płaci? Pani płaci, Pan płaci… Społeczeństwo.
Wszyscy płacą, a biznes się kręci. Klasyka. Jak to dobrze ktoś stwierdził przy okazji mojej poprzedniej zajawki dotyczącej tej gry – mikrotransakcje czyli rak, który toczy mnóstwo wydawanych w dzisiejszych czasach gier.
Gier, które nie mogą być dobre, gdy budowane są na złych fundamentach. Projektowanie rozpoczęte od metod monetyzacji końcowego produktu powoduje powstanie sprytnie zakamuflowanych odkurzaczy, których jedynym celem jest wyssanie z portfeli graczy jak największych ilości pieniędzy.
Czy wobec tego jest w Brew Town coś wartego uwagi?
Etykiety. Każde nowe, stworzone w laboratorium piwo możemy ozdobić samodzielnie zaprojektowaną etykietą. I to jest światełko w tunelu tej w każdym innym aspekcie bardzo przeciętnej gry. Nie ratuje grywalności i nie powoduje, że przynajmniej ja chciałbym zostać przy Brew Town na dłużej, ale przynajmniej pokazuje, że ktoś tam gdzieś na jakimś etapie miał pomysł. I być może tych pomysłów było więcej, tylko wizja dużej ilości kolorowych papierków z cyferkami spowodowała, że ostatecznie mamy do czynienia z produkcją jedną z wielu, której nie można polecić nikomu.
Dłużyzna proszę pana… To jest dłu… po prostu dłu… dłużyzna, proszę pana. Dłużyzna..
Normalnie… Patrzę, patrzę na to… No i aż mi się chce wyjść, proszę pana… I wychodzę…
Żeby nie być posądzonym o jednostronne potraktowanie tematu, podsunąłem grę swojemu 11-letniemu synowi. Dla niego to była po prostu kolorowa zabawa w napełnianie butelek. Jego recenzja była następująca:
Fajne, można sobie poklikać, ale to taki zabijacz czasu. Zarobiłem dużo pieniędzy i znudziło mi się.
Mi też się znudziło. A naprawdę szkoda, bo technicznie gra jest zrobiona naprawdę dobrze. A tak… nawet nie zdążyłem zarobić dużo pieniędzy. Tak więc jeśli chcecie pobawić się wirtualne warzenie, zainstalujcie lepiej Fiz (Apple/Android).
Tutaj możesz dodać swoje trzy grosze