Będę szczery do bólu. Jeśli liczyliście na soczyste, owocowe, orzeźwiające i złożne NEIPA, to niestety Piwojad puścił do nas oko i pod nazwą Vermont wypuścił piwo, które ucieka wszelkim definicjom stylistycznym.
Tłumacząc z polskiego na nasze, warka którą miałem okazję spróbować jest niestety produktem słabym i chaotycznym. Największym mankamentem jest pełen bałaganu aromat, w którym znalazłem wszystko oprócz nowofalowych nut, które powinny charakteryzować piwo z metryczką Vermont.
Żywica wymieszana z ziemią, błotem i pyłem Nowej Anglii.
Do tego w tle majaczą gruszki w kompocie, zapach charakterystyczny dla rzemieślniczych piw niskoalkoholowych. Na całość narzucona została kupka zleżałego chmielu.Obrazu dopełnia postawiona obok butelka rozpuszczalnika do farb, której zapach mniej lub bardziej subtelnie atakuje zmysły. Na myśl przychodzą mi błędy i wypaczenia domowego browarnictwa, jednak taki zestaw wad nie powinien znaleźć się w piwie warzonym komercyjnie.
Uważny czytelnik zwrócił zapewne uwagę na fakt, że ostatnimi czasy mam fazę na piwa-soczki, czyli jestem wyczulony (przeczulony) na słabych reprezentantów gatunku
Vermont jest gładkie jak tarka do warzyw, subtelne jak fanga w nos i już na krótką metę męczące. Nawet zatykając nos zderzyłem się ze ścianą nieprzyjemnej, zalegającej, ściągającej goryczki. Jest ona bardzo kanciasta i wyjątkowo intensywna nawet jak na IPA, o NEIPA nie wspominając.
Na miejscu sympatycznego stworka z etykiet Piwojada, całą tę warkę wpuściłbym w kanał. Dokładnie tak, jak ja zrobiłem to z połową zawartości butelki. Bo jak mówi Tomekkopyrazblogublogkopyrakom
życie jest zbyt krótkie by pić kiepskie piwo.
Rzadko to robię, ale tym razem połowa zawartości butelki wylądowała w zlewie. Nie potrafiłem odnaleźć przyjemności z picia tego piwa. Mam nadzieję, że przynajmniej połowa wad, na jakie natrafiłem, była jednostkowym problemem tego egzemplarza. W końcu Piwojad potrafi uwarzyć całkiem niezłe piwa.
Tutaj możesz dodać swoje trzy grosze