Wbiję kij w mrowisko. Odwrócę kota ogonem. A na koniec oddam Księciu co książęce.
Na początek jednak powiem jasno i dobitnie, co mnie boli.
Lada.
Nie znoszę sklepów z fortyfikacjami w postaci odgradzającego mnie od półek z piwem blatu. Źeny za pultą przy kasie. Zniecierpliwionego, gorącego oddechu ludzi stojących za mną w kolejce.
Nie cierpię tego, że nie jestem w stanie niczego dojrzeć na półkach. A mam całkiem niezgorszy wzrok (dzięki, LASIK…!). Za każdym razem, gdy odwiedzam taki sklep żałuję, że nie zabrałem ze sobą lornetki. Tak właściwie to powinna być ona na wyposażeniu obowiązkowym… Nie wiem, jak ktoś z wadą wzroku jest tam w stanie zrobić zakupy. Jeśli nie ma się sokolego wzroku, przeczytanie nazwy czy też rozpoznanie gatunku piwa jest często zadaniem niewykonalnym gdy butelki stoją na półkach, od których oddziela nas barykada dwumetrowej lady.
Nu, pagadi! Czekaj, Zającu… już ja Ci pokażę.
“Niech Pan powie, czego Pan szuka, to Panu pokażę…”.
Powtarzane jak mantra w każdym sklepie, za każdym razem gdy stanę przy znienawidzonej ladzie.
Ok, gdyby taki sklep miał na stanie wszystkie dostępne w danym momencie na rynku piwa, być może nie byłoby takiego problemu. Wystarczyłyby polskie. Może mniej piw kupiłbym impulsowo, ale przynajmniej rodzimy kraft byłbym w stanie obskoczyć z listy.
Wiadomo jednak, że nie jest to możliwe. Łańcuch dystrybucji, ilość butelek na rynku, popularność danych piw, popyt i podaż. Być może byłoby to możliwe przy sprzedaży przez Internet, jednak dzisiaj łatwiej kupić w sieci Mikkellera bezpośrednio u źródła niż przysłowiowe piwo na Ż. Dzięki, Sejmie RP… przegenialny strzał w stopę z tą ustawą o wychowaniu w trzeźwości. Idealny przykład na to, jak można wylać dziecko z kąpielą.
Kupując w takich sklepach czuję się jak średniowieczny rycerz, który staje na pomoście maszyny oblężniczej i napierając na blanki lady jest z tyłu popychany przez współtowarzyszy broni, z których najbardziej do boju palą się Ci pobrzękujący orężem butelki zwrotnej.
“Panie, co Pan tam robi? Kupuj Pan to piwo! To nie galeria, żeby tak oglądać!”
To taka PiwoWarownia.
I bynajmniej nie chodzi mi o browar o tej samej nazwie.
Tak naprawdę nie zawsze idę do sklepu z jasno określonym obrazem piw, które chciałbym nabyć. Nawet gdy wydaje mi się że wiem, czego szukam, przeważnie wychodzę ze sklepu z zupełnie czymś innym. A to znowu nie ma nic z Zakładowego ;), a to coś innego wpadnie w oko, czy też dawno nie widziany samograj nagle wróci na półkę. Nie jest też zasadą, żę im większy sklep, tym łupy ciekawsze. Czasami wręcz przeciwnie, zapomniany przez wszystkich sklep osiedlowy może mieć na półce prawdziwy skarb, który zaplątał się tam przez przypadek i cierpliwie czekał, aż ktoś go tam odszuka.
Pod jednym warunkiem.
Sklep nie może przypominać twierdzy.
Mieszkam pod Wrocławiem, pracuję z domu, klienci w kilku strefach czasowych, wieczorem bloguję. Czasu mało.
A wyjazd po piwo to dla mnie Mała Wyprawa. Wiem… inni mają gorzej. Są tacy, którzy do najbliższego przeciętnie zaopatrzonego, niekoniecznie specjalistycznego sklepu mają kilkadziesiąt kilometrów.
Nie w tym jednak rzecz. Tak się ostatnio składa, że co tydzień muszę odebrać swój narybek ze szkoły “na mieście”. Niejako przez przypadek parkuję wtedy tuż obok detalistycznej odnogi jednej z wrocławskich hurtowni piwa. Zgadnijcie, jak ten sklep wygląda w środku.
Pełne fortyfikacje. Lada, skrzynki, brakuje tylko drutu kolczastego i pola minowego.
Lornetki na stanie brak.
Jest za to przemiła Pani, która nawet wydrukuje aktualny stan na hurtowni, poda dowolną ilość butelek, nie spojrzy na mnie przerażonym wzrokiem, gdy zapytam o podwójnie chmielone double IPA. Wydawałoby się – żyć nie umierać.
Niestety. My tu, Wy tam. Wstępu za ladę nie ma. Nawet dla mnie 😉
Wciąż więc czuję się jak ten rycerz w zbroi i zastanawiam się, jak to jest… czy przypadkiem typowy klient mając do wyboru dziesiątki, jeśli nie setki różnych butelek na sklepowej półce nie wybierze w takim wypadku czegoś, co już zna. Według zasady “lubię te piosenki, które znam”.
Nie twierdzę, że źle się stanie, bo skrajny biegun kraftowego szaleństwa jest bardzo ciężką chorobą (mówię o osobach, które w zadeklarowany sposób nigdy nie wypiją tego samego piwa drugi raz). Całkiem sporo sklepów z piwem, również tych specjalistycznych, nadal jednak sprzedaje zza lady. Chwała im za to, że są. Po wsze czasy. Tylko dlaczego z uporem godnej lepszej prawdy budują te okopy?
O ile przyjemniej buszuje się pomiędzy regałami, gdy ma się możliwość wzięcia piwa do ręki, przeczytania etykiety. Ba, można nawet zmienić zdanie i nie spotkać się ze skwaszonym wzrokiem sprzedawcy. Parafrazując tekst piosenki zespołu Raz Dwa Trzy – Nikt nikogo nie goni, niczego nie każe.
Raj.
A Wy? Jak zaopatrujecie się w swoje ulubione piwa? Gdzie najbardziej lubicie robić zakupy?
fot nagłówka. WikipediaCommons
Tutaj możesz dodać swoje trzy grosze